Impuls

  /  Cyber   /  

Impuls

Przed Wami opowiadanie Anny Jurkiewicz „Impuls”, którym w tym roku zwyciężyła główną nagrodę w konkursie Kryształowe Smoki – Opowiadanie w kategorii 10 do 15 lat. Miłej lektury.

Podczas siedzenia, mojej ulubionej czynności (na drugim miejscu jest spanie, ale lista wyglądałaby zupełnie inaczej gdyby nie to, że od blisko trzech tygodni są to moje jedyne zajęcia), pojawia się przede mną pięć postaci. Czuję ulgę, bo monotonia źle na mnie wpływa. Wiem jednak, że jej przerwanie oznacza proces i wymierzenie mi kary, a jestem pewna, iż będzie nią śmierć. Nie uśmiecha mi się to, ale zaakceptowałam już tę możliwość. Poza tym zaczynałam myśleć, że proces już się odbył i zostałam skazana na dożywocie, co oznaczałoby wieczność w pustym pokoiku o czarnych ścianach. Dziękuję bardzo, wolę śmierć.

Czterech postaci nie rozpoznaję. Nie ma w nich nic ciekawego, więc przenoszę wzrok na jedyną znajomą twarz – króla Ara. Nie panuje nad emocjami; patrzy na mnie z bezgraniczną nienawiścią. Widzę, że nie cofnie się przed niczym, żeby uczynić mój wyrok jak najsurowszym. Ale przechodzi mi też przez myśl, że on naprawdę mógł kochał Marie. Stracił ukochaną i na pewno współczuło mu wiele osób, w końcu to król. Mnie za to nie współczuł nikt, choć byłam w takiej samej, a może nawet większej żałobie niż on. W końcu straciłam siostrę, i to na długo przed tym, jak ją zabiłam.

Dwa lata temu rozpoczęła się półroczna wojna. Krótka, ale zginęło tam więcej ludzi niż w dwóch wojnach światowych razem wziętych. Marie mówiła, że to potworne i że ludzie najpierw powinni rozwinąć siebie, a nie technologię. Ja tam uważałam, że wojny jak były, tak są, a my i tak nic nie mogłyśmy na to poradzić, musiałyśmy więc przetrwać. Niestety, Marie zawsze była wrażliwa i trochę naiwna. Pogubiłaby się, więc ciągle musiałam popychać ją we właściwą stronę.

Najgorszy był  jej sentymentalizm. Okropnie irytowało mnie to, że czuła przynależność do Aury, z której pochodziłyśmy. Nie mogła wbić sobie do głowy, że już nie jesteśmy Aurankami, a gdyby było inaczej, dawno byśmy nie żyły. Zabiliby nas inni włóczędzy, ulice, zabiłaby nas Aura. Dwie bezdomne sieroty nie miałyby szans.

Emigracja do Marachstanu była, rzecz jasna, moim pomysłem. Nadal uważam, że słusznym, choć wybór państwa nie był trafny. Wtedy jeszcze Marachstan i Aura były w dobrych stosunkach, a chipy umiejscowione w naszych mózgach nie uniemożliwiały nam przekroczenia granicy między nimi, jak w przypadku kilku innych obszarów. Z tych powodów ten pomysł wydawał się być dobry. Na dodatek niedługo później cudowne zrządzenie losu sprawiło, że obie zostałyśmy przyjęte do pracy na Świeżych Farmach. Świeże Farmy były czymś, na co mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi. Położone najdalej jak się da od brudnych miast, stanowiły nieliczne wysepki pozbawione tego aurańskiego syfu. Kilka razy udało mi się tam zobaczyć gwiazdy. I, co najważniejsze, tylko na Świeżych Farmach hodowało się coś, czego większość ludzi nigdy nawet nie widziało – prawdziwe owoce. Takie, które najpierw są nasionem, a potem cudownie puszczają pędy. Różniły się wszystkim od tego genetycznie zmodyfikowanego świństwa. Oczywiście nic nie było przeznaczone dla nas, ale czasem udało się podwędzić pomidora czy jabłko. Nawet te „najgorsze” sztuki smakowały jak nektar bogów. Wszystko, co produkowało jakiekolwiek zanieczyszczenia było tam zabronione, a właściciel, przynajmniej na naszym Polu, nie był zbyt rozrzutny (choć sądząc po rozległości Pól można było sądzić inaczej), więc elektrycznych sprzętów nieszkodzących środowisku mieliśmy do dyspozycji niewiele. Skutkowało to tym, że praca od świtu do późna była potwornie ciężka, ale, błagam, kto by się tym przejmował! Żyło mi się tu prawie jak w raju. Prawie. Przeszkadzały mi dwie rzeczy.

Pierwszą była Marie. Moja bliźniaczka miała inny stosunek do tej pracy niż ja. Widziałam, że strasznie tęskni za ojczyzną. Jej miejsce było wśród neonów i dysków – w mieście. Kiedyś chciała zostać programistką, co, swoją drogą, było nierealnym marzeniem. Trochę jej nawet współczułam, ale nie umiałam jej zrozumieć. Była nieszczęśliwa, ale żywa.

Drugą przeszkodę do szczęścia stanowił ten nieszczęsny chip tkwiący w mojej głowie. Tak naprawdę wcale go nie czułam; gdybym nie wiedziała, że wszczepiają go każdemu dziecku narodzonemu w Aurze, nigdy nie domyśliłabym się, że coś tam jest. Ale wiedza o nim nie pozwalała mi żyć w spokoju. Nie mogłam znieść myśli, że ktoś przeglądający Rejestry może zobaczyć gdzie w danej chwili jestem, że po mojej śmierci chip usmaży moje ciało, żeby nie zaśmiecało planety (tak jakby to ono było największym problemem), ale najbardziej nienawidziłam świadomości, że to ustrojstwo łączy mnie z Aurą, o której z całego serca pragnęłam zapomnieć.

Powtarzałam sobie przed snem, że nie muszę się przejmować niczym i nikim, dopóki mogę żyć razem z Marie i nikt nie każe mi wracać do domu, a to się na pewno nie stanie. Niestety, wykrakałam.

 

Leżałyśmy z Marie w kapsułach, kiedy ona zaczęła szeptać.

– Kal, myślisz, że damy radę wrócić do domu?

– My jesteśmy w domu. Nie mam zamiaru tam wracać – odszepnęłam najbardziej stanowczo, jak umiałam.

– Wiem, że wcale tak nie myślisz.

Miała rację. Ciągle przyłapywałam się na tym że mówię o Aurze „dom”. Ale tylko podświadomie.

– Musisz zrozumieć, że nic tam na nas nie czeka…

Przerwał mi odległy huk. Głupio pomyślałam, że zanosi się na burzę. Po części miałam rację, ale burza przyszła w innej postaci, niż się spodziewałam.

 

Nie mam zamiaru rozprawiać o polityce, bo to nie moja bajka. W wielkim skrócie, rządca Marachstanu chyba nie był tak przyjaźnie nastawiony do króla Ara, jak mówił. W tajemnicy próbował przeprogramować chipy, co dałoby mu przewagę, gdyby mu się to udało. W grę musieli wchodzić szpiedzy, bo Aura się o wszystkim dowiedziała. Tak doszło do wojny. Moja siostra błagała mnie, żebyśmy stanęły po stronie naszej ojczyzny. Całe szczęście, że nie wykształciła w sobie asertywności, bo jeszcze sama by tam polazła. Dała się przekonać, żebyśmy przeczekały najgorszy okres, co sprawdzało się do czasu, kiedy nas aresztowano. Nie spodziewałam się pojmania przez Aurę po tym wszystkim, ale ponieważ byłyśmy emigrantkami w kraju wroga, z marszu uznano nas również za zdrajczynie. Nawet nie chciało im się sprawdzić, czy rzeczywiście jesteśmy tymi, za kogo nas uważają. Przynajmniej cele mieli nie najgorsze. Nowoczesne.

 

Prowadziłyśmy właśnie ożywioną dyskusję na temat tutejszego jedzenia (ja obstawiałam, że to genetycznie zmodyfikowany kompost, a Marie była pewna, iż spożywamy przerobione odpadki z równie przerobionych krów), kiedy drzwi się rozsunęły. To nie zdarzało się często, ale czasami przeprowadzano jakieś kontrole, więc nie byłam zdziwiona, dopóki nie dobiegł nas robotyczny głos:

– CK59730 proszony do wyjścia!

„Proszony”. Tak, jasne. Może jeszcze na herbatkę nas zaproszą. Nie, poprawiłam się, nie nas, tylko Marie. To było nietypowe, ale przecież moja siostra na pewno zaraz wróci i  wszystko mi opowie. Spojrzałam na nią. Posłała mi uśmiech i wyszła. Nie wróciła.

 

Starałam się na wszelkie sposoby dowiedzieć się co spotkało moją bliźniaczkę, ale nic z tego nie wyszło. Rwałam sobie włosy z głowy, próbowałam wszystkiego, dosłownie wszystkiego… Pozostawało mi tylko czekanie i nadzieja, lecz jej miałam coraz mniej.

 

Któregoś dnia otworzyłam oczy i zobaczyłam widok inny od tego, który zazwyczaj zastaję z rana. Po raz pierwszy od dawna obudziłam się w kapsule, a nie na zwykłym łóżku. Do niej podłączone były przeróżne urządzenia, zapewne kontrolujące stan mojego ciała. Przez przezroczystą szybę zobaczyłam uśmiechniętą kobiecą twarz. Nieznajoma otworzyła kapsułę, dzięki czemu mogłam usiąść.

– CK59731 – powiedziała tylko.

– Gdzie jestem? Coś się stało w więzieniu? – przez głowę przeszło mi mnóstwo możliwości, także tych dotyczących Marie – Co się stało mojej siostrze?

Uśmiech kobiety nieco zgasł.

– Nie ma tu twojej siostry. Ale jesteś ty. I żyjesz.

– Jasne, że żyję! Powiesz wreszcie coś konkretnego? – męczyła mnie ta rozmowa.

– Oczywiście. Znajdujesz się w ośrodku ruchu oporu, który ma na celu zlikwidowanie władz Aury. Niestety, każdy z nas posiada chip, który uniemożliwia nam jakiekolwiek działanie poza tym miejscem. Dlatego od dłuższego czasu dążymy do usunięcia go z mózgu bez spowodowania śmierci operowanego. Brakowało nam ludzi do eksperymentów, więc zaatakowaliśmy pomniejsze więzienie i wynieśliśmy uśpionych więźniów, w tym ciebie.

– To… Sporo konkretnych informacji.

– Chciałaś, to masz.

– Jak udało wam się zrobić to wszystko? To znaczy, nie znajdą nas? Przecież dzięki chipom zrobią to w dwie sekundy. Poza tym zaatakowanie czegokolwiek chyba nie jest łatwym zadaniem.

– Jasne, że nie jest. Myślisz, że tak po prostu wtargnęliśmy tam z okrzykiem „Wolność!”? Długo się przygotowywaliśmy i się opłaciło. Jeśli chodzi o chipy, to nie martw się, Jesteśmy pod osłoną jedynego takiego pola siłowego chroniącego nas przed wykryciem przez Rejestry. Skoro tak, myślą, że nikt z was nie żyje. I mają rację w przypadku wszystkich z wyjątkiem ciebie.

Kiedy uświadomiłam sobie, co to znaczy, zrobiło mi się słabo.

– Czyli… Teraz macie zamiar spróbować wyciągnąć chip z mojej głowy. I jest mała szansa na to, że się uda.

Nieznajoma zobaczyła mój wyraz twarzy i się roześmiała.

– Źle mnie zrozumiałaś. Jesteś już po operacji. Tylko tobie udało się wyjąć chip bez twojej śmierci.

Zatkało mnie. Gdy jej słowa do mnie dotarły, uśmiech wykwitł mi na twarzy.

– Czyli nie mam już w głowie tego ustrojstwa?

– Nie ciesz się zbytnio. Wszczepiliśmy ci coś innego. Jeśli chcesz się tego pozbyć, musisz zasłużyć.

Jakoś się nie zdziwiłam.

– Czego ode mnie oczekujesz?

– Prostej rzeczy. Masz zabić króla.

 

Zadanie było łatwe – przyjść na otwartą przemowę króla jako zwykły obywatel, ustawić się w ustalonym wcześniej miejscu bez kamer i strzelić. Potem zacząć panikować jak wszyscy inni i po kryjomu odejść. To było się śmiesznie proste, ale na szczęście Auranie bardzo ufali chipom.

 

Tydzień później stałam nieprzytomnie na wyznaczonym miejscu. Powinnam była zrobić to co miałam jakiś czas temu, ale twarz zobaczona ukradkiem mnie powstrzymała. Nie mogłam być pewna, ale byłam, bo ta twarz była moja. Czyli Marie tu była.

Po apelu weszłam do budynku bez problemu. Nikt mnie nie zatrzymał, co uznałam za potwierdzenie moich domysłów.

Zobaczyłam ją na korytarzu. Nie wydawała się być zaskoczona moim widokiem. Przytuliła mnie najmocniej jak umiała.

– Tak bardzo się cieszę, że tego nie zrobiłaś!

Miałam mętlik w głowie.

– Co się dzieje?

Zaprowadziła mnie do małej salki. To było tak nierealne, że musiałam się uszczypnąć.

– Po tym, jak mnie zabrano – zaczęła mówić z prędkością światła- straciłam przytomność i obudziłam się tam gdzie ty po tym „ataku” na więzienie i powiedziano mi to co tobie: że wyjęli mi chip, mam zabić króla i w ogóle. Oczywiście nie mogłam tego zrobić. Kocham Aurę, i tak się cieszę, że ty też! Ale to był test! Cieszyłam się jak teraz i…

– O czym ty mówisz? – przerwałam jej ostro.

– O, racja. Ktoś sobie przypomniał o mnie, kiedy potrzebowano kogoś do pracy przy chipach. Wiesz, po wojnie coś się zepsuło, a ja byłam kiedyś najlepsza. To poufna praca więc musiałam przejść próbę. Musieli wiedzieć, że nie zdradzę Aury i tak dalej. Poprosiłam Ara o sprowadzenie ciebie, ale bez testu to było niemożliwe. Mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowana tym, że jednak wciąż masz chip.

– Jasne, że jestem! – warknęłam – Wiesz jak się martwiłam? Karali mnie za wszystkie razy, gdy chciałam cię ratować! I czemu mówisz do króla po imieniu?

– Och, no tak. Niedawno mi się oświadczył! – rozpromieniona pokazała mi pierścionek. Tego było już za wiele.

– Więc ty umawiałaś się z królem kiedy ja byłam uwięziona przez cztery miesiące? Wiesz, coś ci powiem: zrobiłabym to. Z chęcią zabiłabym króla, ale nawet gdybym nacisnęła spust i tak nic by to nie dało, prawda?

Marie była w szoku.

– Tak, ale… Chciałaś go zabić? To znaczy…

– Nic nie znaczy, bo to i tak sztuczny pistolet. Patrz!

Ze złością uniosłam go, wycelowałam w Marie i strzeliłam.

W szeregach Aury chyba naprawdę byli szpiedzy, bo ktoś podmienił pistolety. Ale kto by tam wierzył morderczyni przyszłej królowej.